Gdyby ludzie trzymali gęby na kłódkę, historiografia byłaby bezradna. Ale ludzie są tylko ludźmi – puszczają farbę. Żadna zmowa milczenia nie ma praktycznie szans przetrwać dłużej niż jedno pokolenie. To i owo wycisną ze świadków tajne policje, swoje dołożą donosiciele, a wreszcie zaczną mówić także ci, którzy wykonywali rozkazy – choćby z rozgoryczenia, że odstawiono ich na boczny tor. Albo dlatego, że dławią ich wyrzuty sumienia. Każda organizacja konspiracyjna w swoich dalekosiężnych planach musi brać pod uwagę, że prędzej czy później nastąpi taki wyciek korporacyjnej pamięci, którego nie da się już zatamować. I – co bardzo możliwe – wywoła on potężny dysonans poznawczy u tych, którzy dotąd byli, świadomie bądź odruchowo, lojalni.
A zatem: gdyby ludzie trzymali gęby na kłódkę, Patrick Radden Keefe nie mógłby napisać swojego wybitnego reportażu historycznego „Cokolwiek powiesz, nic nie mów” – w Stanach uznano ów reportaż właściwie jednogłośnie za jedną z najważniejszych zeszłorocznych książek non-fiction. I słusznie. Amerykański dziennikarz pochodzenia irlandzkiego udał się do Irlandii Północnej (czy, jak kto woli, do Ulsteru) z zamiarem znalezienia jakiegoś uniwersalnego – reporterskiego, ale i literackiego – klucza do tej skonfliktowanej, podzielonej ziemi. Radden Keefe znalazł ów klucz: jest nim, rzecz jasna, pamięć, tyleż indywidualna, ile zbiorowa. Pamięć to potężne narzędzie – za pomocą pamięci można prowadzić symboliczne i całkiem realne wojny, ale można też zaprząc pamięć w kieracie pokojowych negocjacji w celu ustalenia, kto ma przepraszać, a kto wybaczać. Pamięci nie zadowala rzetelny zapis faktów, ona, jeśli nie uda się jej uzgodnić albo wygasić, zawsze domaga się zadośćuczynienia.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP