W niedzielę SG poinformowała o znalezieniu w pasie przygranicznym zwłok osób, które przedostały się przez granicę. Komendant główny SG gen. dyw. Tomasz Praga podał w poniedziałek, że po polskiej stronie znaleziono zwłoki trzech migrantów, a z tego co wiadomo polskiej SG, po stronie białoruskiej znaleziono zwłoki jednej osoby - kobiety.

Prezydencki minister Andrzej Dera pytany był w poniedziałek w TVN24, kto ponosi za to odpowiedzialność. Dera podkreślił, że "każda śmierć jest tragiczna, nie powinno do niej dojść". Minister zauważył jednocześnie, że osoby, które nielegalnie przekraczają granicę, "uciekają, wchodzą w takie miejsca, gdzie są one niedostępne i nikt ich nie może znaleźć, to kto za to winę ponosi". "Być może jest tam jeszcze zbyt mało żołnierzy, by oni w ogóle nie mogli uciekać w ten sposób" - stwierdził.

Na uwagę dziennikarki, że trzeba takim ludziom pomóc, minister odpowiedział, że "trzeba pomagać, tylko władze białoruskie nie są zainteresowane pomocą humanitarną". "Nasz rząd zaproponował pomoc humanitarną, by ci ludzie byli w godnych warunkach. Jesteśmy do tego gotowi. (...) Te osoby są po stronie białoruskiej i my ze swej strony oficjalnie zaproponowaliśmy pomoc, została odrzucona przez rząd białoruski, przez (Alaksandra) Łukaszenkę. Natomiast te osoby, które przedostały się nielegalnie i są w ośrodku, są żywione, są leczone" - wskazywał.

Reklama

Prezydencki minister mówił również o tym, że sytuacja na granicy polsko-białoruskiej to "zaplanowane działanie ze strony reżimu Łukaszenki". "Ci ludzie są sprowadzani za pieniądze, mamy kolejne informacje, że będziemy mieć teraz ludzi z Pakistanu, ludzi z innych części świata. Po co oni tu przyjeżdżają? W jakim celu? Po co im białoruska władza robi ruch bezwizowy" - pytał minister.

"Przecież widzimy, ile prób jest przedostania się przez granicę. Chcą zdestabilizować sytuację w Unii Europejskiej, nie wolno do tego dopuścić" - kontynuował.

Pytany, dlaczego Polska nie poprosiła o pomoc Frontexu (Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej), Dera odparł, że "radzimy sobie póki co sami". "Natomiast problem narasta. A do czego może doprowadzić takie beztroskie otwieranie granic, to się Unia Europejska przekonała w roku 2015. Nagle się okazało, że zamachy są, że mamy terroryzm wzmocniony. Bo niestety w takich sytuacjach bez kontroli, bez nadzoru do tego dochodzi. I Unia zmieniła swoje stanowisko. Powiedziała: nie, trzeba chronić swoje granice. I my to robimy" - argumentował.

Pytany, dlaczego na obszarze objętym stanem wyjątkowym nie mogą przebywać m.in. dziennikarze, odparł, że "stan wyjątkowy ma takie obostrzenia i trzeba to przyjąć". Dopytywany dlaczego, odparł: "Dlatego, że strona białoruska dokładnie będzie miała wtedy podgląd (na) to, co się dzieje z naszej strony i może w odpowiedni sposób reagować. To są elementy wojny hybrydowej, to nie ma żartów". "Trzy kilometry dalej mogą stać dziennikarze, mogą mówić, relacjonować to, co się dzieje" - dodał.

Od 2 września w przygranicznym pasie z Białorusią w części woj. podlaskiego i lubelskiego, obowiązuje stan wyjątkowy. Obejmuje 183 miejscowości. Został wprowadzony na 30 dni na mocy rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy, wydanego na wniosek rządu.

W poniedziałek w Komendzie Głównej Straży Granicznej w Warszawie po odprawie dowództwa SG, w której wziął udział premier Mateusz Morawiecki i minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński, odbyła się konferencja prasowa, podczas której szef MSWiA poinformował o zwiększeniu sił na granicy Polski z Białorusią.

W poniedziałek RMF FM powołując się na nieoficjalne ustalenia poinformowało, że Unia Europejska - po doniesieniach o śmierci migrantów przy granicy Polski z Białorusią - chce obecności Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej (Frontex). Według RMF FM Frontex wyraził gotowość do udzielenia pomocy w ochronie granicy.